Generic selectors
Exact matches only
Search in title
Search in content
Post Type Selectors

WSK 175 M21 W2 – prawie 50 lat w jednej rodzinie

O motocyklu WSK 175 M21 można opowiadać dużo i długo. Tylko po co, skoro każdy kto chciał, zdążył o nim przeczytać wszystko albo i jeszcze więcej. Ale jeśli powiemy, że w Charytanach na Podkarpaciu jest „wueska” z 1972 r., której losy są historią trzypokoleniowej rodziny, to wówczas robi się ciekawie. (09/24)

Niespodziewany zakup. Opowieść dziadka

Kupiłem ją z trzeciej ręki. Ten kto mi ją sprzedawał, nie mógł poradzić sobie ze sprzęgłem. Rozkręcało mu się, nie miał już cierpliwości, a że chciał iść na zabawę i potrzebował pieniędzy, to sprzedał mi motocykl za 3500 zł. Była jesień 1975 r.

Kupno motocykla jesienią to ruch nietypowy. W tym przypadku jednak tak właśnie było. Jednoślad miał szczęście, bo trafił w dobre ręce. W końcu znalazł się ktoś, kto chciał i umiał pochylić się nad nim z należytą troską.

Mój brat był majsterkowiczem. Porozkręcał mi ten motocykl, zrobił szlif na papier ścierny. Trwało to chyba ze dwa tygodnie, ale po tym cylinder był dobrze wyszlifowany, wał i łożyska były nowe, a ja zrobiłem potem 57 000 km bez remontu. To było niespotykane, bo te wały zazwyczaj wytrzymywały ok. 30 000 km.

Sekret tkwił zarówno w dobrze przeprowadzonym remoncie, jak i w odpowiednim traktowaniu. – Nikt inny nią nie jeździł, tylko ja. Potem  jak miała z 10 lat, to bywali tacy, co chcieli się wymieniać na nowsze, które gorzej się trzymały. Raz dostałem do wyregulowania WSK Kobuz, zrobiłem co trzeba, ale po jakimś czasie właściciel mówi do mnie: „Ja ci tego zostawię, a ty daj mi swój”. Nie chciałem.

Nic dziwnego, skoro jak mówi pan Edward, motocykl zawsze dowiózł go na miejsce. – Nie prowadziłem go nigdy! Również wtedy, gdy miejsce było szczególne: – Posłużył mi nawet do zawiezienia żony na porodówkę do Radymna, bo samochodu nikt w okolicy nie miał. To było 12 km, a droga była z płyt!

W międzyczasie motocykl przechodził niezbędne naprawy. Wymieniony został wał, łożyska, teleskopy, tylny wahacz, ale mówimy o pojeździe użytkowanym (z racji braku innych połączeń) dzień w dzień, o każdej porze roku, przy każdej pogodzie i na każdej drodze (lub bezdrożu). – Nie było z nim za bardzo problemów, a drogi były różne, bo i z płyt, i piaskowe. Poza tym jeździłem trochę po terenie. Jeździłem z osłonami, które się przydawały, bo chroniły przed brudem, błotem, deszczem.

Jak to było z WSKami w latach 90. Opowieść ojca

Są rzeczy, których nie zapomina się nigdy. Do tego grona bez wątpienia należą pierwsze podrygi na motocyklu.

Moje pierwsze przygody z WSK to rok 1989, kiedy tato dał mi się nią przejechać. Jazda trwała 500, może 600 metrów, a tato siedział z tyłu, ale pamiętam, jak powiedział: „No to masz sobie teraz pokieruj”. Czułem się jakbym dotknął relikwii. Przeżycie niesamowite!

Pierwsze kroki zostały poczynione. Niestety na moment oficjalnego przejęcia wueskowej pałeczki trzeba było jeszcze trochę poczekać.

Tato potem kupił Gazelę za jakieś śmieszne pieniądze, na dziś byłoby to kilkadziesiąt złotych, ale tak wtedy kosztowały. Trochę ją wyremontowaliśmy, ale ja kątem oka zawsze spoglądałem na Wueskę. Wtedy jednak ciągle jeździł nią tato. Dopiero kiedy kupił sobie samochód, stałem się jej właścicielem. Pamiętam, że nigdy nie miałem lepszego świadectwa niż wtedy. Tam była tylko jedna czwórka! Tato wręczył mi kluczyk i powiedział, że Wueska jest moja. Oczywiście samego nigdzie mnie jeszcze nie puszczał, ale wiedziałem, że należy do mnie.