Wielu z nas słyszało, że gdzieś tam w Niemczech instaluje się małe dwusuwowe silniki do Fiatów 126p. Dzisiaj mamy okazję przyjrzeć się z bliska takiemu egzemplarzowi oraz dowiedzieć się, dlaczego to robiono. (01/2021)
Zblokowany tylny napęd, tak bardzo popularny w mikrosamochodach lat 50., dawał stosunkowo niewielkie możliwości na zmianę układu napędowego, jak również na zmianę zastosowania nadwozia. Jednym z nielicznych dobrych przykładów z tamtych lat może być Fiat 500 Giardiniera, ale tam zastosowano silnik o płaskim układzie cylindrów zamiast stojących. Podobnie postąpiono z naszym Polskim Fiatem 126p opracowując model 126p Bis. Zyskano nieduży dodatkowy bagażnik, ale utracono jedną z podstawowych zalet tego samochodu, czyli prostotę i przy okazji w miarę niską cenę. Rynek zweryfikował ten pomysł w oczywisty sposób. Samochód dalej był mały i ciasny z bardzo przestarzałym i skomplikowanym układem napędowym. Nie poszerzyło to grona klientów. Lepszym pomysłem było opracowanie wersji kabrioletu, który uzasadniał wyższą cenę w sposób oczywisty, bo kabriolety zawsze były droższe.
Recepta na reglamentację?
W przypadku naszego 126p, w latach 80. doszedł kolejny argument do zmiany układu napędowego, a mianowicie reglamentacja benzyny. W tej sytuacji podjęto próbę zainstalowania w Maluchu silnika wysokoprężnego. Po analizach wybór padł na japońskie silniki Kubota. Co napisał do nas o tym eksperymencie znany Naszym Czytelnikom Andrzej Zieliński?
Jednym z ciekawszych tematów w czasach reglamentacji benzyny było przystosowanie samochodu PF 126p do montażu silnika o zapłonie samoczynnym. Przedmiotem zainteresowania były japońskie silniki o trzech lub czterech cylindrach zaoferowane przez firmę Kubota. Były to silniki chłodzone cieczą, o znacznie większych wymiarach i masie niż standardowa jednostka napędowa 126. Ich zabudowa wymagała wprowadzenia wielu zmian konstrukcyjnych w tylnej części nadwozia. Okazało się, że korzystniejszym rozwiązaniem było zastosowanie silnika czterocylindrowego o objętości skokowej 800 ccm, osiągającego moc maksymalną 17,5 kW. Wykonane prototypy zostały przebadane, ale wysoka cena silnika stała się przeszkodą w uruchomieniu produkcji takiego pojazdu.
Bez prawa jazdy
Jednym z ciekawszych pomysłów poszerzenia grona klientów mikrosamochodów było zaoferowanie go młodszej klienteli lub osobom bez samochodowego prawa jazdy. W ten sposób już w latach 80. we Francji pojawiły się malutkie miejskie auta z uproszczonym nadwoziem i podwoziem przeznaczone dla jednej, czasem dwóch osób. Napędzały je jednocylindrowe silniki, zazwyczaj wysokoprężne. Ich zaletą była możliwość parkowania prostopadle do chodnika, gdyż miały długość równą szerokości przeciętnego samochodu, czyli wpasowywały się w najmniejsze przerwy pomiędzy innymi autami. Jeździli nimi młodzi ludzie i jak twierdzili złośliwi także pijacy, którym odebrano prawo jazdy. Może coś w tym było.
Obecnie w Polsce pojawiły się również takie powolne miejskie samochodziki, na które wystarczy mieć prawo jazdy kategorii AM (od 14 roku życia) lub A1 (od 16 roku życia), ale do ukończenia 18 roku życia za zgodą rodziców lub opiekunów. Taki czterokołowiec nie może mieć większej masy niż 350 kg i rozwijać konstrukcyjnie prędkości większej niż 45 km/h. Rejestrowane są jak motorowery i bywają niekiedy autentycznymi zawalidrogami, ale z dachem nad głową, co w naszym klimacie ma znaczenie.
Więcej w Automobiliście!