Z ludźmi jest jak z samochodami. O tych podłych chcemy jak najszybciej zapomnieć, a wspomnienia związane z tymi dobrymi pielęgnujemy, by jak najdłużej się nimi cieszyć. I tak jak tęsknimy za wspaniałymi ludźmi, tak tęsknimy za wspaniałym samochodami. Jakże prawdziwym jest więc stwierdzenie, że wśród pasjonatów automobilizmu nie ma chyba osoby, która nie tęskniłaby za Mitsubishi Lancerem.(03/2021)
Mitsubishi Lancer zajął specjalne miejsce w sercu każdego fana rajdów, tuningu czy samochodowej kinematografii. To samochód, który wychował kilka generacji kierowców rajdowych. Był obiektem westchnień kibiców tego sportu i przekleństwem inżynierów konkurencji. Niestety, stał się również ofiarą własnego sukcesu.
Choć dziś Mitsubishi Lancer dla większości fanów sportu samochodowego kojarzy się z wersjami Evolution, to sportowa historia modelu sięga wiele lat wcześniej. Mitsubishi, wzorem innych japońskich wytwórni motoryzacyjnych, już na przełomie lat 60. i 70. włączyło się do udziału w imprezach międzynarodowych. Była to wówczas najefektywniejsza droga promocji na dość konserwatywnych rynkach Ameryki Północnej i Europy. Sukcesy w sporcie miały przekonać nabywców przede wszystkim do trwałości samochodów z kraju kwitnącej wiśni. Toteż skupiano się na najtrudniejszych imprezach, takich jak Rajd Maroka czy Rajd Wybrzeża Kości Słoniowej, a także na legendarnym Rajdzie Safari. Szczególnie ten ostatni był dla Japończyków istotny, bowiem od wielu lat impreza ta była prawdziwym bastionem Forda, Peugeota oraz Volvo. Dopiero pojawienie się w rywalizacji Datsuna sprawiło, że marki europejskie zostały niemal natychmiast zdetronizowane, a sukcesy sportowe firma przekuwała w realną ilość sprzedanych samochodów.
Datsun przyjął ciekawą strategię nie skupiając się na przygotowaniu jednego modelu, a całej gamy aut – od niepozornego P510, poprzez modele Bluebird 410 oraz 1600 SSS, sportowego 160 Violet, aż na legendarnej serii „Z” kończąc. O tym, że marka ta nie miałaby prawa zaistnieć w świecie bez Rajdu Safari, wielokrotnie wspominał Yutaki Katayamy pełniący funkcję prezesa koncernu Nissan.
Pierwsze kroki – pierwsze sukcesy
Skoro taki mechanizm działał, pozostało przenieść go na grunt własnej firmy. Już w połowie lat 60. w zarządzie koncernu Mitsubishi zapadła decyzja o rozpoczęciu programu rajdowego. Początkowo zakładano sportową promocję na rynku australijskim, by po zebraniu doświadczeń podbijać stary kontynent.
Nie był to pierwszy ruch firmy spod znaku trzech diamentów w kierunku sportu, bowiem już od debiutu w 1960 modelu 500, koncern zaangażowany był w promocję swoich aut poprzez organizację pucharów wyścigowych głównie na prowizorycznych torach Japonii. Aktywny udział firm branży samochodowej i motocyklowej w kraju kwitnącej wiśni doprowadził zresztą do boomu na budowę obiektów wyścigowych z prawdziwego zdarzenia na terenie całej Japonii. To z kolei spowodowało powołanie przez Mitsubishi w 1965 r. w Mintao w Tokio działu sportowego specjalizującego się w przygotowaniu silników do samochodów Formuły 3. Nie mając jednak doświadczenia w imprezach rajdowych, zdecydowano się nie wyważać otwartych drzwi i zatrudniono kierowcę fabrycznego zespołu Nissana, który zaangażowany był dotychczas w prace badawczo-rozwojowe dla Datsuna. Iwao Kimata, bo o nim mowa, bardzo szybko przeniósł doświadczenie zdobyte u konkurencji, ucząc zarówno inżynierów, jak i mechaników rajdowego rzemiosła krok po kroku.
Na zagraniczny debiut Mitsubishi nie trzeba było długo czekać. Już w 1967 na starcie morderczego, australijskiego Southern Cross Rally stanął Colt 1000F załogi Colin Bond / Brian Hope. Co ciekawe, samochód nie był zgłoszony przez Mitsubishi, ale przez lokalny garaż handlujący produktami Mitsubishi – Griffon Motors, ale nikt nie miał wątpliwości, że za przygotowaniem samochodu stoi zespół fabryczny. Australijska załoga w japońskim aucie zajęła bardzo wysokie 4. miejsce w klasyfikacji generalnej, zwyciężając przy okazji w swojej klasie, co oprócz zdobytego doświadczenia pozwalało zespołowi nabrać pewności siebie przed kolejnymi zawodami. Pomimo zaleceń Kimaty, w debiutanckim aucie skoncentrowano się bardziej na silniku niż podwoziu i jak sami kierowcy mówili, osiągnięcie mety było darem od losu, natomiast 4. miejsce było prawdziwym cudem.
W kolejnych latach Mitsubishi zdecydowało się nie liczyć tylko na szczęście. Już w 1968 Colt 1100F wywalczył 3. miejsce w Southern Cross Rally, by rok później w tym samym rajdzie powtórzyć ten wynik modelem Colt 1500. Mitsubishi otarło się o zwycięstwo, bowiem przez większą część rajdu Colt Bonda walczył o 1. miejsce z mocniejszym Austinem 1800 prowadzonym przez Andrew Cowana, który później zapisze się na kartach firmy złotymi zgłoskami.